Minął tydzień

Wczoraj minął tydzień odkąd jestem w szpitalu. Tak jak poprzednio pisałam w poniedziałek miałam OCT, a w środę dostałam kroplówkę z oksytocyną. Podczas kroplówki pojawiły się skurcze - bolesne i nieprzyjemne, jednak innych zmian to nie wywołano. Dano mi nadzieję, że może coś wydarzy się później (samoistnie) i mam wrócić na salę. Jak nie, to kolejna kroplówka w piątek. Skurcze minęły mi w momencie jak tylko na ktg zobaczyłam, że z tętnem małej jest coś nie tak (tachykardia). Badanie przepływów jednak okazało się ok.

Nastał piątek, czekałam od rana do nocy, jednak był tu taki młyn, że porodówki były non stop zajęte (a tylko na porodówce można podać oksytocynę ze względu na sprzęt do badania i ratowania życia). Przełozyli mnie na sobotę. W sobote z rana lewatywa i.. Sale potrzebne bardziej zaanwansowanym.. I tak czekałam kilka godzin (na szczęście po lewatywie można normalnie jeść). W końcu udało mi się dostać na porodówkę - kolejna kroplówka i kolejny raz to samo.. Więc kazali czekać do poniedziałku. W poniedziałek pojawił się profesor, obejrzał zapisy ktg (robią mi minimum 3x dziennie i conajmniej jedno wychodzi źle - brak akceleracji lub tachykardia). Zbadał mnie robiąc przy okazji masaż szyjki (nie mam pojęcia kto to tak nazwał) i stwierdził, że jest szansa, że ta kroplówka coś zmieni. Jak nie, to cc..
Cc boję się bardzo - nie tylko dlatego, że leżąc tu tyle napatrzyłam się, ale ze względu na moją macicę. Jestem już po 4 operacjach na macicy, mam tendencje to twardych i grubych zrostów i nawet przy histerolaparoskopii mieli problem z przebiciem się, a potem. powstrzymaniem krwawienia, a co będzie przy przecięciu całego brzucha? Nie wiem i boję się pomyśleć. A potem wypadałoby mieć siły dla córki.
Wczoraj był poniedziałek i podobny scenariusz - lewatywa, zajęte salę, w końcu dostałam się koło 10. Wiedząc, że mamy "sfinalizować" zadzwoniłam po męża. Niepotrzebnie, bo o 12 musieli mnie odłączyć (przyjechała kobieta z rozwarciem na 8cm, a druga porodówka też zajęta). W szpitalu ruch jak na Marszałkowskiej, dostawiane łóżka, kobiety mające rodzic przenoszone na patologię (ja się tu chyba już przez zależenie ostałam jako jedyna) 4 cc z czego tylko 1 planowana.. I tak zleciało do 18.. O 18 podłączono mnie na nowo. Skurcze osiagały już powoli mój próg bólu (a jest on mega wysoki jak mi się wydaje), natomiast na pocieszenie usłyszałam, że to tylko kroplówkowe.. Bolą ale nie działają. I faktycznie, do 22 nic nie zdziałały. Odpieli mnie, żebym się dłużej nie męczyła (ani chodzenie, ani skakanie na piłce, siedzenie ani leżenie - nic nie przynosiło już ulgi). Nie chcieli mnie już kroić po nocy, więc zostawili mnie na dzisiaj profesorowi. On ma podjąć decyzję co ze mną dalej.

A co ze mną? Psychika mi pada, czuję się beznadziejnie. Obwiniam się wszystkim - zarówno wysokim ciśnieniem, jak i tym, że nie umiem urodzić. Są kobiety co rodzą same z siebie, odchodzą im wody, pojawiają się skurcze.. Są takie, którym wystarczy OCT czy jedna kroplówka.. Na mnie zmarnowali w sumie 4 i nic się nie wydarzyło..
Przez 7 lat byłam odporna na zejście w ciążę. Teraz nie potrafię urodzić własnego dziecka.


Ps.
Nie napisałam wcześniej, ale rozmawiałam z ordynator neonatologii - cudowna lekarka - o tym zapisie ktg. Martwię się o serduszko małej. Pani doktor uspokoiła mnie, że to nie ma związku z pracą serca, a dopóki występują też prawidłowe pomiary oznacza to ucisk na pępowinie, i nie niesie ryzyka.

Komentarze