Stara wraca do gry..


Stara to ja, bo jak wczoraj poprosiłam męża, żeby mi naprawił mp3 to mnie wyśmiał, że takich rzeczy się już nie używa, tylko korzysta z telefonu. A jak mi szkoda baterii to mam nosić ze sobą power banka..
No ale od początku..


Mało wspominałam na blogu o mojej przeszłości, ale mały wstęp się przyda.
Zanim poznałam mojego męża (co wcale nie było tak dawno) tkwiłam przez 11 lat (!!) w bardzo toksycznym związku. Uciekając od problemów popadłam w pracoholizm i tak jak poznałam mojego, to moje życie wyglądało tak:
Od poniedziałku do piątku od 7:30-14:45/15:30 zajęcia w szkole (wtedy pracowałam w prywatnej), do tego jeszcze dojazd..
Od 16:00/16:30 - 20:00 3x w tygodniu udzielałam korepetycji, a 2x w tygodniu udzielałam się jako pedagog wolpmtariusz w specjalistycznej poradni psychologiczno-pedagogicznej zbierając doświadczenie..
Weekendy natomiast spędzałam co 2 tygodnie na uczelni robiąc 4 kierunek studiów, a w pozostałe weekendy chodziłam na hiszpański (co 2 tygodnie po 5-6h).
Jak łatwo zauważyć, to nie licząc nocek (kiedy to przygotowywałam materiały na zajęcia) miałam co 2 tygodnie 1,5 dnia wolnego - był to czas na spotkania z rodzicami, dziadkami czy jakąś rozrywkę.
Na początku spotykaliśmy się właśnie w te co 2 tygodnie, lub jak przyjeżdżał do mnie odebrać mnie z pracy o tej 20, chwilę pogadać i wracał do domu. Szybko jednak zaczęło nam tego czasu dla siebie brakować, zrezygnowałam więc z jednego dnia wolontariatu oraz z hiszpańskiego.
Nie zrobiłam tego przez mojego męża, ale dla niego, albo dla siebie.. Hmm, może po prostu dla nas. Żeby mogło zaistnieć coś takiego jak "my".
Potem skończyły się studia, a wraz z zakończeniem roku szkolnego moja umowa w poradni oraz korki. W następnym roku szkolnym wzięłam na siebie znacznie mniej, zmieniłam pracę na szkołę państwową i to bliżej domu.. Na hiszpański jednak nie wróciłam, bo żal mi było rezygnować z naszych weekendowych wyjazdów..

Ostatni rok przesiedziałam (a właściwie przeleżałam) w domu, stęskniłam się za studiami (a chciałam jeszcze zrobić SI i logopedię), ale na razie na nie nie pójdę chociażby ze względów finansowych.
Coraz bardziej jednak doskwiera mi fakt niespełnionych własnych ambicji językowych (i świadomość, że bez znajomości języków obcych jest mega ciężko).

Hiszpanią zaczęłam dascynować się w 2000 roku, kiedy to moi rodzice po raz pierwszy pojechali za granicę właśnie tam i przywieźli piękne zdjęcia i film nakręcony przez tatę starą kamerą.
Potem mieliśmy w szkole konkurs wiedzy o Hiszpanii, w którym zajęłam pierwsze miejsce (i wygrałam kasetę z muzyką rosyjską 🙈). W liceum niedaleko mojego miejsca zamieszkania powstała 4letnia klasa hiszpańska - to było moje marzenie. Zakuwałam do egzaminów żeby zdać jak najlepiej, ale na egzamin do szkoły nikt mnie nie zawiózł, a byłam świeżo po operacji kolana i sama bym tam nie zaszła. Upadło..

Postanowiłam nauczyć się tego języka sama. Podstawy weszły, jadąc do Hiszpanii z rozmówkami i słownikiem w ręce dałam radę się dogadać, ale to nie to co znać dobrze język.
Po licencjacie myślałam nawet o zmianie kierunku i pójściu na iberystykę, ale zaocznie nie dałabym rady bez dobrej znajomości języka na starcie, a na dzienne nie było mnie stać (a nie miałam zamiaru kwitnąć do trzysziestki na garnuszku rodziców).
Kiedy dowiedziałam się o darmowych zajęciach jezykowych w ramach szkoły policealnej stwierdziłam, że pójdę. Nauczę się i zdam dele.. A resztę już znacie.

Teraz (tzn od września) postanowiłam wrócić na kurs. "Nauczę się i zdam dele." Zobaczymy. Mąż mnie wspiera, a to najważniejsze.

Pani z sekretariatu namówiła mnie bym się zapisała do grupy średniozaawansowanej, bo w podstawowej będę się nudzić, a ja ostatni kontakt z językiem miałam równo rok temu na obozie w Hiszpanii.
Ale fakt, zaczynać od alfabetu i zwrotów grzecznościowych to ja nie chcę. Dlatego zostały mi praktycznie 2 miesiące, aby przypomnieć sobie wszystko, co kiedyś umiałam i ruszyć z miejsca.. Postanowiłam poświęcać godzinkę dziennie jak Serce zaśnie, a na spacerach (gdy będzie spała) słychać rozmówek, audiobooków czy po prostu muzyki w tym jezyku.
Trzymajcie kciuki

Besos 💋

Komentarze

  1. Od zawsze bardzo podoba mi się język hiszpańsk , ale nigdy nie wystarczyło mi zapału, żeby się go nauczy . Coś tam liznelam i na tym się skończyło

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie córka jest teraz motywacją. Chcę żeby uczyła się języków, bo to dzisiaj podstawa, a jak mam zamiar wymagać od niej, to muszę najpierw od siebie. Angielskiego nie umiem i wiem, że się nie nauczę, a hiszpański mi się zawsze marzył..

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz