Mam chwilę.. Czyli 3 miesiące za nami i inne wcześniej wspomniane

Czekając na porę antybiotyku i korzystając, że siostra jest dziś u rodziców, a nie męczy mnie planszówkami postanowiłam trochę napisać.

Trochę na lenia pójdę z tym bilansem 3miesięczniaka, ale mój mózg nie pracuje najlepiej ostatnio (ból i zmęczenie ogranicza jego działanie do minimum). Będę posiłkować się widoczną na zdjeciu u góry książką, która mieści w sobie nie tylko 365 gier i zabaw dla niemowlaków, ale też nawiązuje do ich rozwoju.
Grzechotkę jak i inne przedmioty córka trzyma w rączce, lub nawet w obu. Warunek - musi chcieć. Jak ja ją "zmuszam" to pokazuje swój charakterek 🙈😂
Główkę i klatę podnosi już bardzo wysoko. Podnosi też pupę, ale nie umie tego zsynchronizować co bardzo ją denerwuje. Chciałaby już biegać lub chociaż raczkować, a to się tak nie da ;)
Oczkami podąża zarówno za przedmiotem, dźwiękiem jak i Tatą. Z tego oczywiście Tata jest najważniejszy 🙈
Rozciąga się, zwłaszcza po spaniu i drzemce :) w ogóle kopytkami macha coraz wyżej i coraz więcej.
Czy i jak widzi, nie jestem w stanie stwierdzić, ale interesują ją rzeczy kolorowe w dalszej nawet odległości.

 Serce reaguje na znajome odgłosy (zwłaszcza na głos Taty).
Wpatruje się z zainteresowaniem w ludzkie twarze, uśmiecha się do nich lub naśladuje miny 😀
Lubi masaże, uspokaja ją to i pomaga się wyciszyć.

Rączki odkryła już jakiś czas temu. Teraz mam wrażenie, że ma już ich totalną świadomość. Gdy ja zabiorę jej butelkę, ona zabiera mi okulary i się śmieję w niebogłosy 😂
Ze strukturami ćwiczymy od urodzenia (jakoś tak przez to cc kładę na to nacisk), minky ją już coraz mniej denerwuje, z resztą struktur nie było większych problemów.
Znajome twarze rozpoznaje i reaguje na nie uśmiechem. Zwłaszcza ciocia i tata mają powodzenie :)
Czy jest świadoma obu swoich stron - tego nie wiem, ale korzysta z obu i obiema się bawi ;)
Rozróżnia głosy, wie kiedy mówię ja, kiedy tatuś, a kiedy jeszcze ktoś inny. Na tony i natężenie dźwięku wydaje mi się, że też już reaguje.

 Do tego:
Samodzielnie chwyta przedmioty leżące w jej bliskim otoczeniu, jak coś jest dalej to nieudolnie próbuje się do tego dostać.
Długi czas leżąc na brzuszku potrafi ładnie utrzymywać główkę w górze.
Bawi się dłońmi, odkrywa swoje nogi (na razie kolanka).
Zaczyna świadomie kopać zabawki (leżąc na pleckach), aby te się ruszały.
Lubi się bawić. Czasem sama (tylko ona i jej karuzela), a czasem z nami :) w tym oczywiście niezastąpiona jest ciocia.
Przykryta pieluszką tetrową (twarz w zabawie "nie ma - jest") chwyta ją i ściąga z siebie :)
Jest bardzo ciekawa świata. Zaczęła nawet zaczepiać psa 😂

Kocham to moje małe wielkie Szczęście 💕

Nadal cudownie przesypia noce i oby tak już zostało :D

A co u mnie?
No cóż.. Od poniedziałku nie czułam się najlepiej. Bolał mnie bok brzucha, ale nie byłam w stanie określić co to jest. We wtorek ból promieniował już na cały brzuch, było mi niedobrze, a z bólu miałam aż ciemno przed oczami i kręciło mi się w głowie. Czułam się tak fatalnie, że zadzwoniłam po teściową.
Myslałam, że najadłam się glutenu i czekałam, aż ból i pozostałe dolegliwości same miną, ale tak się nie stało. W środę nadal to samo. Nie chciałam dzwonić po teściową, więc z pomocą koleżanki (która pomogła z wózkiem, bo nie dałabym rady zamotać się w chustę), oraz męża (który popilnował dzieci przed przychodnią) udałam się do lekarza. Ten odesłał mnie do szpitala, ale ja matka polka stwierdziłam, że nigdzie nie idę. Po drodze podrzuciłam siostrę mamie, bo musiały coś załatwić i wróciłam do domu. Nie minęła godzina, a złapał mnie tak kur.. mega silny ból że aż się rozryczałam. Serce spało, a mną rzucało z bólu po mieszkaniu. Skurcze porodowe (te krzyżowe z oksytocyny) to przy tym pikuś. Zadzwoniłam zapłakana po mamę i męża. Byli w 15 minut. Mama została z Sercem, a mąż zawiózł mnie do szpitala. O dziwo od razu zrobili mi podstawowe badania i podłączyli kroplówę. I choć mi zrobiło się już lepiej, to wtedy zaczął się tak naprawdę koszmar.
Karetka przywiozła mężczyznę w kiepskim stanie. Przełożyli go na łóżko obok mnie i przekazali personelowi szpitala. Po chwili mężczyzna wstał by udać się do toalety. Jedna z pielęgniarek mu pomogła, po czym opuściła SOR. Po kilku minutach mężczyzna zaczął wołać o pomoc. Na sali była młoda lekarka, która słysząc to wyszła "po pielegniarkę". Zanim pielęgniarka wrociła ten pan już nie żył.
Zaczeli go reanimować, ale słysząc i widząc co się dzieje, miałam wrażenie, że robią to po raz pierwszy. Po 15 minutach stwierdzono zgon.
Najgorsze było jednak dla mnie to, że nikt (ja też nie) temu człowiekowi nie pomógł.
Do tego personel medyczny, podczas reanimacji pacjenta rzucał tak niesmaczne żarty, że nie dało się tego słuchać. 
Na koniec rodzina pacjenta została poproszona o podpisanie odstąpienia od sekcji, a cała sprawa zamieciona pod dywan..

Po kilku godzinach udało mi się doprosić o usg i okazało się, że mam zastój w nerce. Nikt nie czuł się na tyle kompetentnym lekarzem, żeby przepisać mi antybiotyk, więc odesłano mnie do innego szpitala. Tam kolejka na izbę przyjęć na kolejne 2 godziny czekania.. A to wszystko po receptę, którą każdy lekarz (jak się dowiedziałam) mógł mi wystawić.
Przyczyną zastoju jest kamień, więc muszę się go pozbyć..

Komentarze

  1. Pomyliłam się. Tamten komentarz miał być tutaj :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko współczuje takich przeżyć :( Masakra! Zdrowia życzę, trzymaj się.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz